Zaznacz stronę
Układ - Grzegorz Majewski

Układ – Grzegorz Majewski

Dla Tomka Kubiaka życie w Zalesiu było niczym wyrok dożywocia. Dlatego uciekł, nie licząc się z tym, że rani rodziców i zostawia przyjaciela na pastwę losu.

Po nieudanej przygodzie w Legii Cudzoziemskiej chłopak wraca do rodzinnego miasteczka. Próbuje odbudować relacje z matką i podejmuje pracę, o której marzył dla niego zmarły ojciec – zostaje podleśniczym. Życie zaczyna mu się układać, kiedy przychodzi mu spłacić dług z przeszłości.

Młoda policjantka Anka Szulc otrzymuje sprawę kradzieży drewna. Choć to żart kolegów, dziewczyna poważnie do niej podchodzi. Wkrótce ustala, że za tą pozornie błahą sprawą kryje się coś więcej.

Kto stoi za kradzieżami drewna i bandyckim napadem na rodzinę właściciela firmy transportowej? Czy Kubiak dla Anki to wróg czy przyjaciel? I kto tak naprawdę rządzi w Zalesiu? Są w Zalesiu ludzie, którzy zrobią wszystko, by prawda nie ujrzała światła dziennego.

Kto naprawdę rządzi na Zalesiu?!

Informacje o książce

Rok I wydania: 2020
Format: 12.5×19.5 cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 302

druk ISBN 978-83-7995-561-9
ebook ISBN 978-83-7995-562-6

Ceny sugerowane:
książka: 34,99 zł
ebook: 29,99 zł

 

Gdzie kupić?
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

Fragment

I

Na początku był pełen podziwu, jak szef to zaplanował. Wydawać by się mogło, że Stary pomyślał o najdrobniejszych szczegółach. Można powiedzieć, że wszystko zostało zapięte na ostatni guzik. W zasadzie, bo pozostawała jeszcze najważniejsza kwestia. Ktoś musiał to wykonać. A jak się później okazało, najdrobniejsze szczegóły Starego nijak się miały do rzeczywistości, z jaką przyszło im się zmierzyć.
Mateusz Lewicki, nazywany przez wszystkich Szybki, był przekonany, że on i jego chłopaki nadawali się do tego znakomicie. Pracowali dla Starego już kilka lat i nigdy go nie zawiedli. Tyle że wcześniejsze zadania, takie jak kradzieże samochodów czy ściąganie haraczy, nie były zbyt skomplikowane. W pierwszym przypadku jechało się pociągiem za niemiecką granicę, gdzie na wskazanym parkingu większego miasta stał samochód, którego właściciel chciał się pozbyć. Ot i cała filozofia. Wsiadało się i wracało do Polski. Z autami zawijanymi w kraju też nie było problemów. Uruchamiało się autoalarm tak, aby zbyt mocno nie uszkodzić samochodu, a później czekało na właściciela. Po krótkiej rozmowie nie było takiego, który by nie oddał kluczyków. Gorzej z haraczami. Tutaj należało się nieco nagimnastykować. Czasami zachodziła potrzeba rozwalenia baru czy wywiezienia opornego właściciela interesu do lasu, żeby tam na spokojnie przekonać go, że współpraca ze Starym wyjdzie mu tylko na korzyść.
– Uważaj trochę! – Lewicki skarcił kierowcę, gdy ten najechał na wystający korzeń. Mercedes vito podskoczył na wyboju leśnej drogi, co spotkało się z licznymi przekleństwami siedzących z tyłu pasażerów.
– Sorry – bąknął Mirek Wojtczak. – A ten podleśniczy to nie mógłby już teraz nas prowadzić? Przecież ja tej drogi w ogóle nie znam. Albo rozwalę auto, albo się zgubimy.
– Nie po to jeździłeś z nim tyle razy za dnia, żeby mi teraz mówić, że możemy się zgubić. Trzeba było sobie wstążeczki, do kurwy nędzy, na gałązkach pozawieszać.
Tego właśnie Mateusz obawiał się najbardziej – za dużo jest w tej robocie rzeczy, które mogą pójść nie tak. Sam pomysł Starego na kolejny biznes był już trochę wątpliwy, ale nie jemu to oceniać. Kradzieżami samochodów i haraczami zajmowali się nadal, ale teraz doszła im jeszcze wywózka drewna z lasu. Kiedy to usłyszał, niemalże parsknął śmiechem. Powstrzymał się, gdy zauważył, że Stary mówi jak najbardziej serio. A co gorsza nieźle zapalił się do tego pomysłu.
– Ale że jak, mamy drzewa z lasu wywozić? – zdołał zadać tylko jedno pytanie.
Lewicki nigdy nie dowiedział się szczegółów, bo w sumie nie były mu one do niczego potrzebne. Jego zadanie polegało na tym, żeby w zaplanowaną noc ukraść ciężarówkę przeznaczoną do wywozu drewna dłużycowego. Spotkać się z podleśniczym, który miał podprowadzić pod mygłę, załadować ją i zawieźć do tartaku. A później porzucić gdzieś auto. Niby proste, ale było w tym kilka haczyków, na które mogli się nadziać i narobić sobie kłopotów.
Mieli już za sobą jedną taką akcję, ale teraz Stary wymyślił trudniejsze zadanie. Musieli wywieźć jednorazowo dużo więcej drewna, więc potrzebowali więcej ciężarówek. Podleśniczy, który z nimi współpracował, wskazał odpowiednią firmę, a Szybki zmienił nieco schemat działania. Nie było sensu kraść samochodów i je porzucać. Wystarczało zastraszyć właściciela tak, aby je im pożyczył. To dawało nadzieję na dłuższą współpracę.
– Wydaje mi się, że zaraz będziemy na miejscu – szepnął pełnym napięcia głosem Wojtczak.
Mateusz spojrzał na kierowcę, lecz ten nie odrywał wzroku od drogi. Przysunął się do kierownicy, przylepiając niemalże nos do szyby.
– Wydaje ci się?
– To ten skręt. – Mirek wskazał nosem przed siebie. – Trzeba odbić na lewo. Pamiętam, bo tam jest wbity taki drąg. Ten podleśniczy tłumaczył mi, że gość z tej firmy postawił tam kiedyś drogowskaz, żeby ludzie, którzy do niego jechali, się nie pogubili. Ale z czasem drewniana strzałka odpadła i został tylko drąg. Później to już jakieś trzysta metrów.
– A teraz facet już nie potrzebuje drogowskazu?
– A bo ja, kurwa, wiem. Może już nie chce, żeby ludzie go odwiedzali. Ale jak się ktoś postara tak jak my, to do niego trafi, co nie Szybki?
„No właśnie, postara” – pomyślał Mateusz.
Szef stwierdził, że trzeba wywieźć więcej drewna i to wszystko. Za to taki Mirek musiał przez kilka dni jeździć z podleśniczym po tym cholernym lesie, żeby najpierw zapamiętać, jak dojechać po ciężarówki, a później, żeby trafić w miejsce spotkania. Dla nich, chłopaków z miasta, było to nie lada wyzwaniem. Właściciel ciężarówek miał swoją posesję głęboko w lesie, więc kradzież nie powinna nastręczyć im większych problemów. To był chyba jedyny pozytyw tej roboty.
– Dobra, to zatrzymaj się i resztę przejdziemy – rozkazał Lewicki, a kierowca natychmiast go posłuchał. Zjechał na pobocze najmocniej jak tylko się dało i zgasił silnik.
– Chłopaki jesteśmy na miejscu, wysiadka – rzucił za siebie Mateusz i wyskoczył z auta.
Zaraz za nim z bocznych drzwi wysypało się pięciu mężczyzn. Mruczeli coś pod nosem, przeciągając się, jakby podróż trwała co najmniej kilka godzin. W rękach ściskali kije bejsbolowe. Wszyscy byli dobrze zbudowani, ogoleni na łyso i w dresach. Jakby żywcem wyjęto ich z kotła piłkarskiego stadionu, gdzie siedzą najgorsi chuligani.
Teraz Mateusz niczym się od nich nie wyróżniał, ale na co dzień starał się ubierać inaczej. Mimo że pakował na siłowni dużo więcej niż jego ludzie, nie wyobrażał sobie, by wyjść na ulicę w dresach. Preferował styl bardziej elegancki, więc najczęściej można było go zobaczyć w koszuli i w wyjściowych spodniach. Był prawą ręką Starego, ale często zadawał się z chłopakami, więc strojem starał się wypośrodkować swoją pozycję. Tak, aby móc załatwiać interesy ze Starym, ale i żeby móc dać komuś najnormalniej w świecie po gębie. Na luźne dresy pozwalał sobie jedynie w takich sytuacjach jak ta.
Mimo że wszyscy doskonale wiedzieli co mają robić, Szybki jeszcze raz im o tym przypomniał. Jedna osoba została przy samochodzie, a reszta ruszyła w stronę zabudowań. Rozdzielili się po kilkudziesięciu metrach. Czterech osiłków zeszło z drogi i zniknęło w leśnej gęstwinie. Ich zadaniem było obejście domu od tyłu, ale przede wszystkim przerwanie kabla telefonicznego.
Szybki i Mirek zostali na drodze. Dali chłopakom trochę czasu, ale zaraz i oni ruszyli dalej. Im bliżej byli posesji, tym głośniej ujadały psy strzegące dobytku właściciela ciężarówek. Podleśniczy ostrzegał, że nie będą mieli do czynienia ze zwykłymi, wiejskimi burkami. Dwa wilczury na noc były wypuszczane z kojca i luzem biegały po podwórku. To kolejna przeszkoda, o której Stary nie pomyślał, układając swój plan.
Kiedy podeszli do płotu ciągnącego się wzdłuż drogi, psy wpadły we wściekłość. Szybki miał nadzieję, że szerokie deski, poziomo zamocowane do drewnianych pali, wytrzymają napad zwierzęcej furii. Psy wkładały pyski pomiędzy deski, próbując ugryźć intruzów, a to znowu stawały na dwóch łapach, chcąc dopaść ich z góry. Na szczęście drewniane przeszkody przypadające po trzy na przęsło, były na tyle solidne i wysokie, by zwierzaki na razie nie stanowiły zagrożenia. Na razie, bo przecież jakoś musieli się dostać do środka.
Szybki nie zamierzał się patyczkować, a rozwścieczone psy miały odegrać w tej akcji ważną rolę. Póki skupiały swoją uwagę na nich, wszystko szło zgodnie z planem. Dzięki temu reszta chłopaków spokojnie będzie mogła dostać się na podwórko od drugiej strony.
Zatrzymali się przy furtce. Mirek, nie chcąc, aby psy straciły choćby na chwilę zainteresowanie nimi, raz po raz kopał w ogrodzenie, szczując zwierzaki do jeszcze większej zajadłości.
Obok furtki znajdowała się mała metalowa skrzynka. Na wsiach domofony trafiły niespodziewanie na podatny grunt. Każdy właściciel większego podwórka i psa, uznał, że coś takiego jest idealnym rozwiązaniem dla gości. Skończyły się czasy wystawania przed furtką. Teraz niczym w miejskich blokach wystarczyło zadzwonić, żeby zakomunikować swoje przybycie.
Szybki nacisnął guzik domofonu i rozejrzał się po podwórzu. Na pierwszy rzut oka widać było, że właściciel jest majętny. Dom był duży i piętrowy, a do drzwi wejściowych prowadziły szerokie schody. Podwórko w jednej części porastała równo przycięta trawa. Znajdował się tutaj mały plac zabaw z piaskownicą, zjeżdżalnią i dwiema huśtawkami. Obok stała drewniana wiata – idealne miejsce do wypoczynku przy piwie i grillu. Niestety ten sielankowy obraz tracił na wartości przez drugą część podwórka. Ta wyłożona była kostką w kilku miejscach zabrudzoną plamami oleju. Przed dużym budynkiem gospodarczym z reflektorem rozświetlającym teren posesji stały zaparkowane trzy ciężarówki. To, co Mateusza interesowało najbardziej. Nie zdążył jednak przyjrzeć się dokładniej samochodom, gdy w progu pojawiła się sylwetka właściciela domu.
– Słucham?! – krzyknął, próbując przebić się przez ujadanie psów.
– Dobry wieczór, panie Andrzejewicz. My w sprawie ciężarówek – odpowiedział Mateusz, ale na tyle cicho, aby gospodarz przypadkiem go nie usłyszał.
Tak też się stało. Mężczyzna zszedł po schodach i zagwizdał przeciągle. Za pierwszym razem psy nie zareagowały, ale kiedy znów gwizdnął i dodatkowo warknął ich imiona, z niechęcią schowały się do kojca. Gospodarz zasunął zatrzask, żeby się nie wydostały i podszedł do furtki.
Obaj opuścili głowy, aby nie udało mu się zapamiętać ich twarzy. Właściciel firmy transportowej zmierzył Szybkiego i Mirka podejrzliwym wzrokiem, po czym odsunął się kilka kroków do tyłu.
– Co panowie chcieli, bo nie dosłyszałem?
– Pożyczyć ciężarówki – wyjaśnił Mateusz. – Tak maksymalnie do jutra, do południa.
Andrzejewicz prychnął, nie wiadomo, bardziej ze śmiechu, czy ze złości.
– Co wy mi tu głowę zawracacie po nocach. Ja niczego nie pożyczam.
Już chciał odwrócić się i odejść, ale dokładnie w tym samym momencie ujrzał wycelowaną w siebie lufę pistoletu. Szybki nie miał ochoty na bezsensowne konwersacje. I tak, jak wskazywała jego ksywka, nie lubił tracić czasu.
Gospodarz zamarł, ale tylko na chwilę. Musiał być zaskoczony takim obrotem sprawy, lecz zaraz doszedł do siebie. Na początku wolno, a później z każdym krokiem szybciej zaczął się wycofywać, nie spuszczając wzroku z lufy.
Mateusz wyszukał na plecach metalowej skrzynki kolejny guzik i go nacisnął. Wiedział, że przy domofonie zewnętrznym też musi być przycisk umożliwiający otwieranie. Był on zazwyczaj ukryty gdzieś z tyłu. Coś zazgrzytało w zamku. Pchnął furtkę i weszli na podwórko.
Gospodarz zdecydował postawić wszystko na jedną kartę. Odwrócił się od intruzów i popędził do domu. Zatrzymał się zaledwie po kilku susach, gdy ujrzał w progu dwóch osiłków w kominiarkach. Zaraz też dobiegł go krzyk żony i płacz córki. Chciał ruszyć im na pomoc, lecz nie zdążył. Mateusz doskoczył do niego i zdzielił go metalową rękojeścią w kark. Andrzejewicz osunął się nieprzytomny na ziemię.
– Bierzcie go do domu, a później zawijamy ciężarówki – rozkazał Szybki, również zakładając kominiarkę. Na razie wszystko szło zgodnie z planem, ale mieli jeszcze kupę roboty.

*

Leśnictwo Bukowice stało się jego przekleństwem. Miało być cudownie, a skończyło się na tym, że został zupełnie sam.
– I to wszystko przez ten pieprzony las – mruknął do siebie, rozglądając się wokół.
Kiedy Jacek Bończyk został podleśniczym, myślał, że los się wreszcie do niego uśmiechnął. Mieszkanie u teściów, którzy nieustannie wypominali mu ten fakt, było na dłuższą metę nie do przyjęcia.
– Gdybyś znalazł sobie jakąś porządną pracę, a nie czekał aż się zwolni miejsce w lesie, to już dawno byście z Agatką mieszkali na swoim – powtarzali niemalże codziennie, gdy tylko im podpadł. Przy czym podpadał na każdym kroku. A to, że zbyt długo siedział w ubikacji, a to znowu, że zapomniał czegoś z listy zakupów…
Czasami miał już tego wszystkiego dosyć, ale nie po to kończył szkołę leśną, żeby teraz rezygnować ze swoich planów. Praca w lesie była jego marzeniem, lecz teściowie nie bardzo chcieli go wspomóc w jego realizacji. Dla nich najlepiej by było, gdyby znalazł sobie pracę przy produkcji profili aluminiowych w zakładzie zatrudniającym większość młodych, którzy nie wyjechali z Zalesia. Zwłaszcza że teść był tam szefem zmiany, więc mógł mu załatwić etat. Niestety Jacek nie zamierzał korzystać z takiej rekomendacji. Nie tylko dlatego, że chciał wszystko osiągnąć samodzielnie, ale też dlatego, że nie planował marnować życia przy prasie do obróbki aluminium.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że żona nie popierała go w jego działaniach. Czasami miał wrażenie, jakby Agata w ogóle nie dostrzegała tego problemu. Spełniała się zawodowo jako nauczycielka angielskiego i nic więcej ją nie obchodziło. Do południa siedziała w szkole, a wieczorami udzielała korepetycji w jednym z dwóch pokojów, które odstąpili im jej rodzice. Później wskakiwała pod kołdrę i z góry zapowiadając, że jest bardzo zmęczona, natychmiast zasypiała.
A kiedyś było zupełnie inaczej. Poznali się w liceum i od razu się w sobie zakochali. Byli młodzi, zwariowani i nie widzieli świata poza sobą. W czasach szkolnych byli nierozłączni, lecz po maturze nastąpił prawdziwy sprawdzian dla ich miłości. Agata wyjechała do Bydgoszczy studiować anglistykę, a on rozpoczął naukę w Technikum Leśnym w Tucholi. Specjalnie wybrał to miejsce, żeby być bliżej Agaty, ale i tak czasu mieli zaledwie na dwa, trzy spotkania w miesiącu. Wykorzystywali je do granic możliwości, rozmawiając, pijąc i oczywiście kochając się do upadłego. W wakacje pakowali plecaki i wyjeżdżali w Polskę autostopem. Tam, dokąd dojechali, rozbijali namiot i cieszyli się beztroskim życiem.
Na jednym z takich wakacyjnych wypadów Bończyk postanowił się oświadczyć Agacie, a ona powiedziała „tak‟. Wzięli ślub dosyć szybko, bo i na co mieli czekać, choć rodzicom Agaty nie bardzo to się podobało. Jacka takie problemy nie dotyczyły. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miał dwanaście lat. Od tego czasu mieszkał u ciotki, która tylko czekała, aż chłopak dorośnie i wreszcie się od niej wyprowadzi.
Po studiach przyszło niestety normalne życie. Skończyły się wakacyjne wypady i trzeba było zejść na ziemię. Byli małżeństwem, a nie mieli własnych czterech ścian. Jacek liczył, że szybciej znajdzie sobie pracę, ale wszystko się przeciągało. W Nadleśnictwie Zalesie nie było etatów, a on nawet nie myślał o pracy w innym powiecie. Robił to dla Agaty, która zatrudniła się w jednej z tutejszych podstawówek, choć posada w innych nadleśnictwach była na wyciągnięcie ręki.
– Twoi rodzice mogli mieć to na uwadze, kiedy mnie codziennie gnoili. – Jacek wyjął z kieszeni kurtki małą flaszkę Soplicy i pociągnął łyk. Odpalił papierosa i przymknął oczy.
Kiedy wreszcie zwolniło się miejsce w leśnictwie Bukowice, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Dostał etat podleśniczego, całkiem dobrą pensję i dom z trzema pokojami i poddaszem. Problem polegał na tym, że podleśniczówka stała głęboko w lesie, co nie spodobało się Agacie.
– A co my jak jakieś zwierzęta mamy żyć?
– Cisza, spokój, zobacz jak tu pięknie – przekonywał swoją żonę. – Będziemy mogli na golasa ganiać się po podwórku.
Ostatni argument nie zrobił na Agacie wrażenia i wtedy właśnie zrozumiał, że ma do czynienia z zupełnie inną dziewczyną. Już nie tak zwariowaną jak kiedyś, ale ułożoną i w pełni gotową do dorosłego życia.
– A jak ja niby mam do pracy dojeżdżać? – Nie odpuszczała.
Postanowił być równie dorosły jak ona. Wziął pożyczkę i kupił Agacie samochód. Może i dwunastoletnie audi nie było jej wymarzonym środkiem transportu, ale żeby przejechać kilkanaście kilometrów do Zalesia, nadawało się znakomicie. Dla niego wystarczyło tylko na malucha. Auto od dawna powinno być zezłomowane, ale i on musiał czymś jeździć po lesie. Na ubezpieczenie i przegląd już zabrakło.
– Wszystko bym dla ciebie zrobił. – Jacek pociągnął kolejny łyk z buteleczki.
Krótko po przeprowadzce zaczęło się psuć. Agata miała nieustanne pretensje o to, że są tak daleko od ludzi, a ich jedyną rozrywką jest oglądanie telewizji. Jacek starał się walczyć o ten związek, co weekend wymyślając inne atrakcje. A to wyjechali do kina, skoczyli na rowery czy do knajpy, lecz widział w oczach Agaty, że to nie rozwiązuje jej problemów. Jego żona męczyła się w lesie i nic nie mogło tego zmienić. Wkrótce ich życie zaczęło wyglądać tak samo jak wtedy, gdy mieszkali u teściów. Agata do południa była w pracy, wieczorami udzielała korepetycji u rodziców, a później wracała do domu i kładła się spać, informując męża, że jest bardzo zmęczona.
Z czasem Jacek przeniósł się na kanapę w salonie, lecz Agata nawet na to nie zareagowała. Przez dwa lata mijali się w domu, rzadko rozmawiając, a najczęściej się kłócąc. W końcu oboje nie wytrzymali. Wybuchła awantura, po której Agata zabrała swoje rzeczy i uciekła do rodziców. A Jacek został sam w swoim wymarzonym miejscu na ziemi.
– Ale teraz się zmieni, wszystko się zmieni – otworzył oczy i wysiadł z malucha. Odszedł kilka kroków, rozpiął rozporek i opróżnił pęcherz, który z każdą sekundą oczekiwania dokuczał mu coraz mocniej. Po wszystkim przysiadł na masce samochodu. Opróżnił butelkę i wyrzucił ją pomiędzy drzewa. W zasadzie jako służba leśna nie powinien tak postępować, ale aktualnie miał to głęboko w dupie. Wkrótce pożegna się z tym pieprzonym lasem, więc nie zamierzał się przejmować takimi drobnostkami.
Nie chciał być już podleśniczym i choć nie wiedział jeszcze, co mógłby robić innego, to najbliższą przyszłość miał zaplanowaną. Zdobędzie dużo kasy, odejdzie z pracy, i wtedy pomiędzy nim a Agatą na pewno się ułoży. Wszystko dzięki temu, że na jego drodze pojawił się ten typek o ksywce Szybki. To on zaproponował układ, dzięki któremu podleśniczy mógł nieźle zarobić. Jacek zgodził się bez wahania i tym sposobem stał się członkiem grupy Szybkiego.
Zadania, jakie miał do zrobienia, były w zasadzie dosyć proste. Co więcej – podleśniczy mógł je wykonywać w godzinach swojej pracy. W sumie to musiał się tym zająć w godzinach swojej pracy, bo wtedy nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Szybki dostarczał mu leśną mapę z zaznaczonymi miejscami, w których znajdowały się mygły, a podleśniczy miał go tam doprowadzić. Dodatkowo kilka razy jeszcze pojeździł po lesie razem z jednym z osiłków o imieniu Mirek, żeby ten zapamiętał sobie miejsca, w których mieli się spotykać. Za pierwszym razem poszło bez najmniejszych kłopotów. Szybki z Mirkiem pojawili się jedną ciężarówką w umówionym miejscu, skąd Jacek podprowadził ich do mygły. Zabrali towar i zniknęli, a jemu wpadła do kieszeni całkiem spora sumka. Podleśniczy nie wnikał, skąd mieli samochód. Później dowiedział się, że go ukradli, a po akcji porzucili.
Tym razem było trochę inaczej, bo mieli zapakować trzy ciężarówki. Dodatkowo musiał jeszcze obwieźć Mirka po tych terenach tak, żeby najpierw mógł trafić do firmy transportowej Andrzejewicza, który jako jedyny w okolicy dysponował tyloma autami, a później stamtąd w umówione miejsce. To zajęło kilka dni. Doszło mu więcej roboty, a poza tym wywozili nie jedną ciężarówkę, a trzy. Dlatego też i jego wynagrodzenie powinno być trzykrotnie większe. Dzięki temu w jedną noc mógł zarobić prawie dwie swoje pensje, więc nie zamierzał dać się sfrajerować.
Gdzieś z oddali dobiegł go cichy warkot silników. Szybki ze swoimi chłopakami już zmierzał w jego stronę. Za chwilę pojawią się tutaj trzy ciężarówki, a on zrobi kolejny krok ku lepszej przyszłości i odzyskaniu Agaty.

Układ - Grzegorz Majewski