Pętla - Grzegorz Majewski

Pętla – Grzegorz Majewski

Jesień 1945 roku. W okolicach Przemyśla oddział majora Kosy skutecznie przeciwstawia się sowieckiemu okupantowi. Partyzanci wysadzają budynek UB, odbijają wszystkich więźniów i mordują najwyższych rangą oficerów. Nie wiedzą jednak, że sukces ma swoją cenę, a wokół nich powoli zaciska się pętla.

W Warszawie powstaje specjalna grupa mająca za zadanie schwytać Kosę. Dowodzenie nad nią otrzymuje kapitan KBW Adam Nowacki, jeden z najlepszych agentów operacyjnych. Wspierać ma go oddział NKWD pod dowództwem majora Antona Bondarenki. Atmosfera jest napięta, a przymusowi sojusznicy gotowi pod byle pretekstem skoczyć sobie do gardeł.

Rozpoczyna się wyścig, kto pierwszy złapie osławionego partyzanta. Nowacki i Bondarenko mają swoje plany. Każdy z nich wpadł na inny pomysł wykończenia konkurenta.

Człowieczeństwo czy zwycięstwo?

Informacje o książce

Rok I wydania: 2019
Format: 12.5×19.5 cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 400

druk ISBN 978-83-7995-360-8
epub ISBN 978-83-7995-361-5
mobi ISBN 978-83-7995-362-2
audiobook online: 978-83-7995-449-0

Ceny sugerowane:
książka: 34,99 zł
ePub: 29,99 zł
mobi: 29,99 zł
audiobook online: 34,99 zł

Gdzie kupić?
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

Fragment

Prolog

Lidia Went skończyła śpiewać. Publiczność zgromadzona w sali restauracyjnej hotelu Polonia poderwała się z krzeseł i głośnymi brawami nagrodziła piosenkarkę za występ. Kobieta uśmiechnęła się. Przyłożyła długą cygarniczkę do uszminkowanych ust i zaciągnęła się papierosem umieszczonym na jej pozłacanym końcu. Odchyliła głowę. Wypuściła dym, a drugą ręką delikatnie przejechała po nodze, podciągając dżersej sukienki ponad kolano. Na widok odsłoniętego uda publiczność do oklasków dołożyła gwizdy i nieprzyzwoite okrzyki. Lidia doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że większość mężczyzn pojawia się na jej występie właśnie po to, a nie by podziwiać jej talent wokalny. To dla nich malowała usta i paznokcie na czerwono, wkładała krótkie sukienki, a do programu wprowadziła drobne, zmysłowe gesty. Jej dusza artystki nie widziała w tym nic złego i nie obchodziło jej to, że zazdrosne partnerki wielbicieli uznawały je za lubieżne i niepotrzebne. Mężczyźni mieli zupełnie inne zdanie w tej kwestii. Tego była pewna, podobnie jak i tego, że samym śpiewem nie zapełniłaby sali najdroższego hotelu w Warszawie.

Adam Nowacki nie dołączył do podnieconego tłumu. Poprawił biały obrus na ustawionym w kącie stoliku, który potrącił spieszący pod scenę oficer NKWD. Sięgnął po papierośnicę, wyjął ostatniego papierosa i zapalił. Nie musiał tak jak inni zabiegać o względy piosenkarki. Wiedział, że podobnie jak po każdym takim występie, i tak spotkają się w garderobie, a po krótkiej chwili wylądują w łóżku w wynajmowanym przez niego pokoju trzy piętra wyżej. Nie przyzwyczaił się jednak jeszcze do zainteresowania, które wzbudzała jego partnerka, i dlatego z niepokojem obserwował rozochoconych mężczyzn wdzierających się na scenę. W większości byli to wojskowi, ale też i cywile. Oficerowie NKWD czy Ludowego Wojska Polskiego, ministrowie, a nawet dyplomaci z mieszczących się w Polonii ambasad – wszyscy oni zabiegali o względy Lidii Went.

Kobieca postać w czerwonej sukience i blond włosach ułożonych w miękkie fale, na których spoczywał zawadiacko przekrzywiony kapelusik, coraz szybciej niknęła Nowackiemu z oczu. Mężczyzna podniósł się i ruszył do wyjścia. Nie miał ochoty dłużej na to patrzeć. Mimo iż powstrzymywał się przed tym, by nie zerkać w stronę sceny, nim dotarł do korytarza, zdołał jeszcze dostrzec starszego jegomościa w granatowym garniturze. Stał naprzeciw piosenkarki, a w wielkich dłoniach ściskał bukiet róż. Kobieta przyjęła podarunek, zarumieniła się i podziękowała całusem w nieogolony policzek. Wściekły Adam wyszedł z sali.

Na korytarzu było pusto. Przynajmniej tak się zdawało Nowackiemu, bo nie dostrzegł mężczyzny w szarym płaszczu opierającego się o jeden z filarów. Nie brał przy tym pod uwagę recepcjonisty i młodego boja hotelowego z tacą papierosów, którego wyminął w wejściu do sali restauracyjnej. Szedł prosto do garderoby Lidii, gdzie jak zwykle chciał ją przywitać po występie. Oczywiście w towarzystwie niezliczonej ilości kwiatów, szampana i kawioru. Robił tak za każdym razem. Na wszelki wypadek, by pokazać jej, że jest ponad tymi wszystkimi, którzy przychodzą do niej z nędznym bukietem róż.

– Mamy problem.

Nowacki w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na te słowa. Dopiero po chwili zrozumiał, że zostały wypowiedziane do niego. Zatrzymał się i spojrzał na mężczyznę. Rozpoznał w nim Waldka Bednarka, człowieka pomagającego mu w sprzedaży kradzionych fantów przejętych od szabrowników na Ziemiach Odzyskanych.

– Mamy problem – powtórzył paser głośniej, lecz to nie było konieczne. Adam słyszał go doskonale, choć zdecydowanie bardziej by wolał, aby te słowa nigdy nie zostały wypowiedziane.

Z Bednarkiem skontaktował go kolega ze szkoły. Twierdził, że nie ma w stolicy lepszego sprzedawcy kradzionego towaru niż Waldek. A takiej właśnie osoby potrzebował Nowacki. Przecież on, oficer Sekcji Specjalnej Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego rozpracowującej partyzanckie bandy, nie mógł się tym zajmować. Poza tym zupełnie się nie znał na sprzedaży.

Bednarek ochoczo zabrał się do pracy, ustaliwszy wcześniej swój procent. Adam przystał na warunki i już po kilku dniach mógł pozwolić sobie na bywanie w Polonii na obiadach i wódce. To właśnie podczas jednej z takich wizyt zupełnie przypadkiem natknął się na występ Lidii Went. Ujrzał ją na scenie i postanowił zrobić wszystko, aby zdobyć piosenkarkę.

Wkrótce mu się udało. Zamieszkali razem w jednym z hotelowych pokoi i rozpoczęli hulaszcze życie, jakiego nie powstydziłaby się para artystów z przedwojennego Paryża. Zrujnowanej Warszawie daleko było do stolicy Francji, a on nie należał do bohemy, lecz był zwykłym wojskowym. Nowacki jednak zbyt się rozsmakował w bywaniu na salonach, aby wracać do wcześniejszego życia.

Na szczęście ciężarówka zapełniona kradzionymi fantami nie była jedynym sukcesem, który osiągnął podczas misji w Wałczu. Udało mu się tam rozbić kilkuosobowy oddział partyzancki, a także zlikwidować szajkę niebezpiecznych szabrowników pod dowództwem Basiora. To jednak nie było wszystko. Prawdziwe uznanie zdobył za rozpracowanie i zabicie Żelisława Rosy. Niepozorny leśniczy okazał się osławionym Demonem, który podczas okupacji wykonywał wyroki śmierci na niemieckich oficerach. Przez lata był nieuchwytny dla Niemców, a po wyzwoleniu i dla nowych władz Polski Ludowej.

Po tej misji Adam stał się niemalże bohaterem. Niestety po wykorzystaniu miesięcznej przepustki, która była dowodem uznania za działalność w służbie narodu, musiał się zgłosić z powrotem do sztabu głównego KBW. Nowacki nie miał na to najmniejszej ochoty, zwłaszcza że właśnie zaczęło mu się tak znakomicie układać z Lidią. Jego dowódca, pułkownik Kosiński, na szczęście dał się przekonać do tego, aby przedłużyć mu przepustkę. Oczywiście nieformalnie, bo formalnie kabewiak został przydzielony do kolejnej tajnej misji. Dowódcy w podjęciu tej decyzji pomogło zapewnienie Adama, że będzie miał oczy i uszy szeroko otwarte i zainteresuje się każdym podejrzanym typem, którego spotka w Polonii. Największe znaczenie miało jednak to, że na biurku przełożonego wylądował gruby zwitek banknotów. Dzięki temu Adam mógł z jeszcze większą intensywnością rzucić się w wir rozrywkowego życia zakrapianego najdroższymi alkoholami.

Słowa, które Nowacki usłyszał przed chwilą, uświadomiły mu, że zbliżało się najgorsze. Liczył się z tym, że Waldek w końcu wyprzeda całą zawartość ciężarówki, lecz za każdym razem, gdy pojawiała się taka myśl, zagłuszał ją dobrą zabawą i alkoholem. Tym razem usłyszał to bardzo wyraźnie.

Otworzył papierośnicę i mruknął coś z niezadowoleniem, widząc, że jest pusta. Niedbałym ruchem ręki przywołał boja. Chłopak zameldował się przed nimi zadziwiająco szybko. Jeśli chciał liczyć na obfite napiwki, nie mógł ignorować gości, a w szczególności Nowackiego.

Nowacki chwycił paczkę chesterfieldów, a na ich miejsce rzucił pomięty banknot.

– Lepiej zacznij się już przyzwyczajać do naszych – stwierdził Bednarek, zerkając na tacę, na której obok zachodnich papierosów leżały jeszcze rodzime bałtyki.

Boj podziękował ruchem głowy i oddalił się pospiesznie, wiedząc, że tacy goście jak Nowacki nie lubią, kiedy ktokolwiek przysłuchuje się temu, jak rozmawiają. W myślach nazywał ich „podejrzanymi typami”, bo cały dzień nic nie robili, tylko balowali. To nie byli ani dyplomaci, ani ruscy oficerowie, więc domyślał się, że to po prostu szmuglerzy zajmujący się szemranymi interesami. Skąd mieli pieniądze, to go nie obchodziło. Dopóki płacili, a on miał z tego niezłe profity, dopóty warto było koło nich skakać, aż z nadmierną dbałością. O pozostałych gościach nie zapominał, lecz wiedział, że za dużo na nich nie zarobi. Od wojskowych nic nie dostanie, dyplomaci płacili zazwyczaj zachodnią walutą, którą nie miał pojęcia, jak wykorzystać, a reszta gości, zaskoczona horrendalnymi cenami hotelu, liczyła się z każdą złotówką. Na szczęście dla niego „podejrzanych typów” w Polonii nie brakowało.

– Co się stało? – zapytał Nowacki i mocno zaciągnął się papierosem.

– Sprzedałem już cały towar – wyjaśnił paser. – Włącznie z ciężarówką.

Adam z niepokojem obserwował, jak Bednarek sięga do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciąga z niej plik banknotów zawiniętych w gazetę.

– Za długo za to nie pożyję – jęknął, oceniając grubość pakunku jako zbyt małą w stosunku do jego obecnych potrzeb.

Mężczyzna uśmiechnął się i wzruszył ramionami.

– Równie dobrze można było zamieszkać w jakiejś willi na przedmieściach i tam przechlewać te pieniądze. Na pewno na dłużej by starczyło. Bo i gorzała, i prostytutki tańsze, a i niektórym kolegom ubekom nie chciałoby się taki kawał dojeżdżać.

Nowacki poczuł, jak w przypływie gniewu zaczyna go swędzieć blizna nad prawym okiem. Bezwiednie uniósł rękę i potarł to miejsce. Działo się tak zawsze, kiedy ktoś wyprowadzał go z równowagi, a on nie mógł zareagować.

„Nigdy nie byłem ubekiem i nie miałem wśród nich kolegów!” – chciał wrzasnąć Bednarkowi w twarz, lecz szkoda było zachodu. Z ubekami nie miał nic wspólnego, choć pewnie kilku z nich się załapało na darmową wódkę, kiedy po pijanemu stawiał każdemu i z każdym się obejmował. To pewnie wystarczyło, by ludzie go osądzili. Poza tym resort bezpieczeństwa po misji w Wałczu zrobił z niego jednego ze swoich najlepszych ludzi. A on był zwykłym żołnierzem. Ale tego Bednarkowi nie miał ochoty tłumaczyć, bo sam już się pogubił w tym, komu tak naprawdę służył.

„A więc to już rzeczywiście koniec” – pomyślał. Przez chwilę nie chciał przyjąć pakunku, próbując odwlec coś, co zwiastowało powrót do poprzedniego życia. Wreszcie chwycił pieniądze i szybkim krokiem ruszył w stronę garderoby Lidii. Zamierzał te ostatnie dni spędzić z wielką pompą, wierząc, że później jakoś się wszystko poukłada. Przecież nie musieli codziennie popijać szampana i zajadać się kawiorem, aby być szczęśliwymi.

– Polecam się na przyszłość! – krzyknął za nim Bednarek.

Adam nie odpowiedział, lecz nie puścił tego mimo uszu. Kontakt z paserem warto było zachować, bo nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Może znów nadarzy się okazja podczas wykonywania jakiejś misji, dzięki której wróci na warszawskie salony.

– Kochanie, zabawmy się dziś jak nigdy wcześniej! – zawołał, wbiegając do garderoby.

Lidia Went podniosła się od toaletki z lustrem, przed którym poprawiała fryzurę. Spojrzała na Adama i uśmiechnęła się szelmowsko. Takiego właśnie go kochała, szalonego i nieprzewidywalnego. I wiedziała, jak mu za to podziękować. Koniuszkami palców zsunęła ramiączka sukienki. Materiał z cichym szelestem ześlizgnął się z jej ciała. Nie miała nic pod spodem. Usłyszała głośne westchnięcie Adama, a po sekundzie utonęła w jego ramionach.

Pętla - Grzegorz Majewski