Zaznacz stronę
Efekt pominięcia - Agnieszka Sudomir
Agnieszka Sudomir

Pisarka i poetka. Absolwentka filologii polskiej na UŁ. Urodzona w Łodzi, mieszka w Warszawie. Publikowała wiersze, a także artykuły w czasopismach literackich Topos i Fraza. Pisała dla wydawnictw Axel Springer i Phoenix Press. Nakładem SLKKB ukazały się jej dwa tomy poetyckie: Albo krzycz, Hiszpańskie koronki (pod nazwiskiem Jabłońska). Autorka powieści: Faza REM, Panaceum (cykl kryminalny Miasto Obiecane) oraz Szablon (antyutopia). Jej opowiadania znalazły się w antologiach: Ten pierwszy raz, Fantazmaty i Siła jej piękna. Obecnie pracuje nad kolejną częścią Miasta Obiecanego i książką dla dzieci.

Lubi mieć pod ręką dobrą powieść, dobrą płytę oraz filiżankę kawy. I filmy. Domatorka, ale zdarza się, że niespodziewanie pakuje walizki. Zamiast fitnessu woli koncerty. Nałogowo słucha muzyki. Czasem ludzi.

Miasto to jej naturalne środowisko. Fascynuje ją swoją złożonością i stanowi niewyczerpane źródło inspiracji.

fot. Sławomir Małoicki

Efekt pominięcia – Agnieszka Sudomir

Miasto Obiecane, tom III

Ponure jesienne popołudnie. Na policję zgłasza się niepozorny człowiek – twierdzi, że widział ukryte w lesie zwłoki. Fakty, jakie wychodzą na jaw podczas rutynowej rozmowy, każą śledczym wątpić w zdrowe zmysły mężczyzny.

Nikt nie przeczuwa, że to początek skomplikowanej, przerażającej sprawy. Nikt… oprócz Zojki, która dostrzega tu swoją szansę.

Komisarz Blattner będzie musiał opuścić znajome ulice Łodzi, by zmierzyć się z duszną atmosferą małego miasteczka. Lokalna społeczność nie wita obcych z otwartymi ramionami, a budowany latami mur milczenia wydaje się niemożliwy do przebicia. Pod powierzchnią spokojnej codzienności kryją się stare grzechy i niezabliźnione rany. 

Tutaj każdy ma własną prawdę. Tu zaciera się granica między dobrem i złem.

Czy warto grzebać w przeszłości? Czy mroczne tajemnice zostaną odkryte, a winni ukarani?

Jakie tajemnice ukrywa społeczność małego miasteczka?

Informacje o książce

Seria: Miasto Obiecane, tom 3

Rok I wydania: 2021
Format: 12.5×19.5 cm
Okładka: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 400

ksiązka ISBN 978-83-7995-402-5
ebook ISBN 978-83-7995-403-2

Ceny sugerowane:
książka: 34,99 zł
ebook: 29,99 zł

Gdzie kupić?
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

Fragment

1.

– Patrycja, do mnie!

– Ale panie podinspektorze… pustą bramkę mam zostawić?

– Kto tam jest pod ręką?

– Znaczy na dole?

– No przecież nie na trzecim.

– Chyba tylko komisarz. Reszta gdzieś się rozlazła.

Mazur chwycił za telefon.

– Igor! Wejdź na bramkę!

– Co?! – Blattner miał nadzieję, że się przesłyszał.

– Na bramce usiądź. Irka chora, muszę na chwilę zabrać dziewczynę.

– Odjebało ci Mazur?! Siedzę od rana nad tymi pierdolonymi papierami i końca nie widać. Teraz jeszcze za sekretarkę mam robić?

– Nie schlebiaj sobie. Nie za sekretarkę, tylko za dziewczynę z bramki. – Zarechotał szef.

– A Zośka?

– W terenie.

– W jakim znowu terenie?

– Do magazynu pojechała. Przyszły nowe drukarki.

– Kurde, Mazur, weź sobie kogoś z góry przywołaj.

– Igor, rusz dupsko i rób, co każę. Piętnaście minut cię nie zbawi. Grypa po ludziach łazi. Nie ma kim robić. Też dzisiaj kawę sam musiałem parzyć.

– No to faktycznie… katastrofa.

– Żebyś, kurna, wiedział.

Blattner zebrał papiery i niechętnie ruszył na stanowisko Patrycji. Co jeszcze dzisiaj go spotka? Od rana kręcił się niczym pies za własnym ogonem. Nic nie szło, choć w każdą czynność wkładał całą energię, jaką tego ponurego październikowego dnia potrafił z siebie wykrzesać.

Pod drodze zajrzał jeszcze do sekretariatu Mazura, żeby nalać sobie kolejny kubek letniej lury. Szczęście, że wcześniej nie skomentował jakości kawy. I bez tego szef był wystarczająco wkurzony. Miał powody: jedna trzecia personelu z gorączką w domu to jest pewien problem. Ale czy to musi być mój problem? – westchnął ciężko i postawił kubek obok papierów. Czuł, że jeśli znajdzie na służbowym mailu jeszcze jedną tabelkę do wypełnienia, rozniesie w drobny mak tę całą biurokratyczną budę razem z jej niezmiernie z siebie zadowolonymi strażnikami. Chętnie by obił urzędnikom anonimowe mordy, które chowali za ekranami, żeby co sekundę z demonicznym chichotem klikać w okienko: „Wyślij do Blattnera, niech jełop ma jeszcze więcej roboty”. Luka, cwaniak jeden, wiedział, kiedy się pochorować.

Chwycił kubek z napisem: „Gliną się jest, a nie bywa”. Kto, do cholery, to wymyśla? – zastanowił się, oddalając naczynie od oczu. Czas na okulistę – starość nie radość. Skończył dopiero czterdzieści siedem lat, a coraz częściej czuł się jak osiemdziesięciolatek. Przynajmniej psychicznie, bo fizycznie nie było najgorzej. Poza coraz słabszym wzrokiem właściwe nic mu nie dolegało. W końcu już drugi miesiąc nie pił, nie palił, nie… To ostatnie mu się zdarzało – szybko, komfortowo, bez zobowiązań. Cóż, nieoceniona Rosa. Naprawdę mógłby tę dziewczynę pokochać. Gdyby tylko chciała. Ale nie chciała. I bardzo dobrze, bardzo dobrze – pokiwał głową, obracając przed nosem fajansowe naczynie z atencją godną porcelany z dynastii Ming.

Nagle trzasnęły drzwi, do pomieszczenia wleciał zgniły podmuch wiatru i kubek zniknął sprzed oczu komisarza. Przez chwilę patrzył nierozumiejącym wzrokiem na granatowe ucho w swojej dłoni. Reszta naczynia leżała w postaci skorup na biurku, a niesmaczna zawartość rozlewała się właśnie malowniczą plamą na papierach.

– Kurwa mać! – Zerwał się z krzesła, żeby uratować co się da. Wyszły tego jakieś dwie kartki.

Pięknie, akurat teraz, kiedy padła drukarka. Zanim dostanie nową, zanim ją podłączy… do rana stąd nie wyjdzie. Większość starego sprzętu już zdemontowano i zabrano do magazynu. Rozejrzał się. Na bocznym blacie stała na szczęście jakaś strupiała, ale pewnie sprawna drukarka Patrycji.

– Noż kurwa! – zaklął. – Żeby policjant na służbie musiał się zajmować takimi pierdołami!

– Co tam? – Usłyszał zaciekawiony głos szefa.

– Nic! – odburknął.

– To czego kurwami rzuca? To Wojewódzka Komenda Policji, a nie jakiś tam komisariat na Pipeczynie.

Pipeczyn był dla Mazura odpowiednikiem Pcimia Dolnego. Blattner nie miał pojęcia, skąd szef wytrzasnął to określenie, jednak akurat teraz nie zamierzał się dopytywać. Miał lepsze rzeczy do roboty. Na przykład: znaleźć jakiś papierowy ręcznik. Ponieważ mu się nie udało, wytarł biurko do sucha błękitnymi higienicznymi chusteczkami, których pudełko leżało pod blatem. Pośpiesznie poukładał rzeczy w obawie przed gniewem Patrycji. Nie dość, że miała w oczach rentgen, co było na bramce nawet przydatne, to jeszcze słynęła z chorobliwej pedanterii i języka wcale nie mniej ciętego niż u osobistej sekretarki Mazura – czerwonowłosej Irki. Widać laski na pierwszej linii frontu już tak mają – przemknęło mu przez głowę. Tak czy inaczej, lepiej było małej z bramki nie podpadać.

Wrzucił do kosza nasączoną brunatną cieczą papierową kulę, starannie przesłonił dowody zbrodni śmieciami, po czym klapnął na krzesło, zastanawiając się, co jeszcze pójdzie nie tak. Podniósł wzrok i serce mu zamarło. Mimowolnie ruszył ręką, znów strącając na podłogę plik kartek. W ogóle nie wyczuł jego obecności. Jakby znalazł się przed nim duch. Źle ze mną – pomyślał, starając się wyrównać rytm serca. Ubrany w beżowy prochowiec przygarbiony facet stał ze dwa metry od niego i niepewnie się rozglądał, jedną ręką przyciskając do piersi zniszczoną, skórzaną aktówkę, drugą nerwowo miętoląc wełnianą czapkę. Z ubrania ściekały mu krople wody, tworząc wokół stóp pokaźną kałużę.

– Prosz…! – huknął w kierunku pokurcza. – W czym mogę pomóc? – spytał, znikając za kontuarem w poszukiwaniu rozsypanych papierów. A tak w ogóle, to mam na imię Partycja i jestem tu po to, żeby umilić panu pobyt w naszej pięknej komendzie – dodał w myślach ze złością.

Kiedy wynurzył się spod blatu, koleś nadal stał w tym samym miejscu i w milczeniu lustrował korytarz.

– Halo! W czym mogę pomóc?! – powtórzył nieco głośniej, podejrzewając, że gość może mieć problemy ze słuchem.

Mężczyzna odwrócił się w kierunku Blattnera tak gwałtownie, że aż skrzypnęły podeszwy jego butów. Wyglądał jakby właśnie dostrzegł komisarza, co było mało prawdopodobne, gdyż ten nie zachowywał się raczej jak mysz pod miotłą.

– Ja… ja bym chciał… – wymamrotał pod nosem. Ledwie go było słychać.

– Proszę usiąść.

Mimo zaproszenia facet nawet nie drgnął.

– Proszę! – powtórzył Blattner, jeszcze głośniej, ponownie wskazując krzesło.

Tego tylko mu brakowało. Nie miał czasu na użeranie się z wariatami. Na dodatek głuchymi.

– W czym mogę…

W tym samym momencie znowu trzasnęły drzwi i stanęła w nich Zośka.

– Kurde, dopiero co był początek lata, a tu już koniec. Jak żyć?! – biadoliła, strzepując z pomarańczowych włosów resztki wody. – Co za pieprzona pogoda! W telewizji ten siwy z wąsami, wie komisarz który, ten od pogody, nawet go lubię, ale za diabła nie mogę zapamiętać jak się nazywa…

– Wiem który – przerwał jej.

– No, to on właśnie… nie dalej jak tydzień temu gadał, że będzie babie lato. I co? I dupa.

– Gdyby było chłopskie, toby było na czas, ale babie… – Już kiedy kończył dowcip, wiedział, że jest kiepski.

– Jaki z pana śmieszek, panie komisarzu. Słabe to. – Zośka potrząsnęła z dezaprobatą bujną czupryną.

Nawet się nie sprzeczał. Rzeczywiście, na żarcik roku marne szanse. Przypomniał sobie o „Duchu” z teczką. Facet jak stał, tak stał. Nie dość, że wariat, to jeszcze zawzięty.

– Słucham?! W czym mogę pomóc? – zapytał kolejny raz.

– Ja… chciałbym zgłosić morderstwo – wyszeptał pokurcz w kierunku korytarza, nie spoglądając na Blattnera.

Pięknie, kurwa, pięknie! Głuchy świr zgłasza morderstwo! Co najmniej dwie godziny z bańki. Jak nie więcej. I kolejna sterta papierów do wypisania. Nie wiedział, czym podpadł, ale z pewnością ten, który sterował tym całym ziemskim bajzlem, wyraźnie za Blattnerem dzisiaj nie przepadał.

Zerknął na Lenczewską i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w jego duszy zaświeciło słońce.

– Zojka, masz zadanie. Trzeba porozmawiać z panem… przepraszam, jak godność?

– Dmrwski… – wymamrotał facet, tym razem w kierunku zachlapanej wodą podłogi.

– Jak?! Proszę głośniej!

– Dąbrowski. Maciej.

– Pan Maciej Dąbrowski – Blattner zwrócił się znów do podwładnej – przyszedł zgłosić morderstwo. Tak? Dobrze zrozumiałem?

Duch bezszelestnie pokiwał głową.

– Ale panie komisarzu, ja miałam iść do Titi pomóc im te drukarki rozstawiać -zaprotestowała Zosia, taksując od stóp do głów obywatela z teczką.

Cwana bestia, od razu wyczuła świra i zmarnowane godziny. – Uśmiechnął się do siebie. Ma skubana oko. Niezła z niej będzie śledcza.

– Myślę, że w obliczu morderstwa, drukarki mogą poczekać? Tak czy nie? – rzucił groźnie, wzorując się na Mazurze. – Pan przejdzie do tego pokoju i zajmie miejsce. Funkcjonariuszka Lenczewska zaraz z panem porozmawia. – Wskazał gościowi odpowiednie drzwi.

– Bo to właściwie… – zaczął Duch.

– Słucham?!

– Bo właściwie… to ja chciałem trupa zgłosić.

– Słyszałaś, pan chce zgłosić trupa. Wiesz, co robić – pogonił małą Blattner. – A pan… niech pan wejdzie i się rozgości, śmiało.

Duch niepewnie oderwał stopę od podłogi, podkurczył nogę i zamarł w pozycji bociana. Przez chwilę wyglądał jakby planował tak pozostać.

– Chyba nabrudziłem. To tylko woda… wyschnie – wybąkał.

– Nie szkodzi. Proszę się nie przejmować – uspokoił go komisarz i po raz kolejny z nietypową dla siebie anielską cierpliwością wskazał drzwi. Mniejsza, ile to potrwa; na pewno krócej niż przyjęcie zgłoszenia. Czy dureń będzie przemierzał te kilka metrów pięć czy dziesięć minut, ważne, że nie będzie już problemem Blattnera. I o to chodziło.

Kiedy odziany w prochowiec facet wreszcie zniknął w pokoju, Zośka posłała przełożonemu mściwe spojrzenie.

– Nie marudź, dziewczyno. Narzekałaś, że jesteś tylko „wynieś, przynieś, pozamiataj”. Teraz masz szansę się wykazać. To może być gruba sprawa.

– Zapewne… – Dobrze wiedziała, czemu szef zwalił na nią tę robotę; najwyraźniej postanowiła mu dobitnie pokazać, że nie jest taką idiotką, za jaką ją uważa.

Wykrzywiła usta w ironicznym grymasie, przybrała zblazowaną minę i ruszyła przyjąć zgłoszenie od Ducha. Jednak gdyby miała ogon, teraz merdałaby nim niczym szczeniak na widok pełnej miski. Przecież każdy wybitny śledczy od czegoś musiał zacząć. W końcu trafiał na tę sprawę – pierwszą, najważniejszą, tę, która ustawiła go na wysokim miejscu w nieformalnej hierarchii twardzieli. Kto powiedział, że Zośce nie może się to zdarzyć już teraz? Czemu jej przepustką do policyjnego raju nie miałby zostać trup Dąbrowskiego? Cokolwiek sobie myślał ten stary wyga, Blattner, nie zamierzała przegapić takiej szansy. A jeśli coś wywęszy… nie pozwoli się odsunąć od śledztwa! Mowy nie ma! Choćby miała iść na skargę do wuja. Trup Dąbrowskiego od tej chwili był jej trupem.

Efekt pominięcia - Agnieszka Sudomir